Istnieją
takie książki, do których wracamy z ogromnym sentymentem, poznane
w dzieciństwie, zostały nam głęboko w pamięci. Gdy jako dorośli
bierzemy je do ręki na nowo wydane, boimy się czy nasza wrażliwość
nie zmieniła się, czy pozwoli nam na również równie fantastyczny
odbiór danej lektury. „O chłopcu który szukał domu” to
książka, którą czytałam bardzo dawno temu, i ogromnie miło ją
wspominałam, Irena Jurgielewiczowa była zresztą moją jedną z
ulubionych wtedy pisarek, często wracałam do jej powieści i
towarzyszyły mi przez wiele wiele lat. Nowe wydanie „O chłopcu,
który szukał domu” zwróciło moją uwagę przede wszystkim z
powodu ilustratora. Prace Anity Graboś całkowicie podbiły moje
serce już za zakupem pierwszej książki, głównie do kolorowania
ale też z piękną historią, pod tytułem „Wyspy”. Pamiętam
jak razem z dzieckiem przez wiele godzin oglądaliśmy i
kolorowaliśmy wspaniałe rysunki. Dlatego teraz, właśnie pierwsze
co zrobiłam, to zaczęłam od wpatrywania się w ilustracje.
Wspaniała, delikatna kreska, jakaś ogromna w nich tęsknota
spowodowała, że z lekkim niepokojem powróciłam do treści
lektury.
Główny
jej bohater -Piotruś nie ma rodziny, jest samiuteńki na świecie,
kiedyś mama mówiła mu, że jak będzie w potrzebie, to najlepiej
zwrócić się o pomoc do wróżki Miłorady. Chłopiec wędruje od
dłuższego czasu przez las, mając nadzieję że w końcu uda mu się
ją spotkać. Wydaje się, że już chyba nikt nie może być
smutniejszy od niego a jednak okazuje się, że na swojej drodze
spotka osoby, których smutek będzie tak wielki, że Piotrusiowi
jego własny wyda się maciupkim. Bardzo będzie chciał zmienić ten
smutek innych na radość. Poddaje się zaklęciom wróżki i staje
się tak Malusieńki lecz rozumiejący mowę zwierząt. Wraz z
pieskiem Kiwajem, największym przyjacielem jakiego można mieć i
kotką Pamelą, wyrusza w podróż, by odnaleźć zaginione córeczki
kobiety, które podobno źli ludzie zabrali. Podróż będzie bardzo
trudna, trzeba będzie nie tylko wykazać się dużą sprawnością
fizyczną ale również bardzo wielką pomysłowością i
przebiegłością. Czy Piotruś sprosta zadaniu, czy na twarzy
kobiety zawita uśmiech, a najważniejsze, czy spotka kogoś, kto
pokocha również jego? Irena Jurgielewiczowa napisała te powieść
w 1947 roku. Wydawałoby się, że to bardzo dawno i że poruszane w
niej problemy nie będą aktualne. Okazuje się jednak, że temat
wojny, prześladowań nigdy nie staje się przedawnionym, tak samo
cały czas budzi ogromne emocje i trudno o nich dyskutować. W
ogromnej mierze jest to opowieść o sile przyjaźni, o tym, że
jeżeli ma się kogoś przy sobie kto zna nasze myśli jak i nas
samych, zawsze możemy czuć się bezpieczni. Historia o ogromnej
bezinteresowności, nadziei, która jest tak wielka, że przesłania
wszelkie napotkane problemy i trudy. Nie spodziewałam się, że ten
tekst po tylu latach tak bardzo do mnie dotrze i tak głęboko w
mojej pamięci pozostanie. Ktoś powie – cóż, to tylko bajka. A
ja odpowiem - to jest właśnie życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz