poniedziałek, 31 grudnia 2018

Dziennik cwaniaczka. Jak po lodzie - Jeff Kinney


   Aż trudno uwierzyć, że to już moje trzynaste spotkanie z sympatycznym i jakże inteligentnym Gregiem. Tegoroczna zima daje mu mocno w kość z powodu globalnego ocieplenia. Różnice w temperaturze bywają z każdym dniem ogromne, najpierw trudno wytrzymać w szkole gdy mocno jest ogrzana, by na następny dzień zamarzać z powodu dużego chłodu. Już samo to powoduje zwiększoną niechęć do szkoły. Chłopiec mocno interesuje się anomaliami pogodowymi, martwi się efektem cieplarnianym i związanymi z nim konsekwencjami, jednak uważa, że jako żyjący niedługo, miał na to niewielki wpływ. Gimnazjum to trudna szkoła przetrwania, gdy jednak dodatkowo dochodzą tak trudne czynniki atmosferyczne, jawi się ona jako spektakularny horror. Na dodatek mama rozpoczęła weekendową wojnę z elektronicznymi gadżetami, mając nadzieję, że w ten sposób bardziej wzmocni rodzinne więzi.

.Ogromnie lubię w tej serii to, że autor zawsze stara się poruszać aktualne problemy, zarówno o zasięgu nazwijmy go globalnym jak i te, które utrudniają codzienne funkcjonowanie. Mało kto pamięta o tym, że szkoła to często pole walki różnych grup, podgrupek i nauczycieli, i że często przenosi się ono poza jej mury. Konflikty chociażby z tego powodu, w którym miejscu mieszka się na danej ulicy, mogą stać się przeszkodą w codziennym życiu. Walka o pierwszeństwo właściwie we wszystkim, tak dobrze nam znana z naszego dnia powszedniego tutaj urasta do niebywałej rangi. Jednocześnie staje się motorem wielu zaskakujących, często humorystycznych zdarzeń.



Jak już podkreślałam we wcześniejszych opiniach książek o Cwaniaczku, jest to wspaniała lektura dla tych, którzy za czytaniem nie przepadają. Forma komiksowa, przezabawne rysunki, mimowolnie przyciągają nasz wzrok, bawią, lecz i pośrednio zmuszają do przemyśleń. Ogromnie ważne jest to, że to lektura w żadnym wypadku nie głupia, choć z pozoru może dawać takie wyobrażenie. Wręcz przeciwnie z powodu lekkości poruszanych problemów, motywuje do większego zainteresowania się danym problemem. Czy lodowce faktycznie nam zagrażają i ma racje Greg, gdy proponuje rodzicom kupno domu na wyższym terenie? Czy możliwe jest by ludzie zapadali w zimowy sen ?
Uczestniczymy w codzienności Grega, jego zmaganiom by przytyć, osiągnąć sukces nie robiąc za wiele i mimo nie najciekawszej powierzchowności stać się sławnym. Czy jego marzenia spełnią się ?
Serdecznie zapraszam do lektury, na pewno chwile z nią spędzone, niezależnie od wieku czytelnika wzruszą i rozbawią. Polecam.




niedziela, 16 grudnia 2018

Słodka Wegan Nerd. Moje roślinne desery - Alicja Rokicka

    W powietrzu coraz więcej smogu, w żywności konserwantów. Staramy odżywiać się zdrowo, co wcale nie oznacza końca słodkich przyjemności. Obecnie produkty z których wykonujemy zdrowe desery, nie tylko zaspokajają apetyt na słodycze ale są również idealne do wykorzystania w zbilansowanej diecie.
Nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie, pomimo tego, że nie jestem wegetarianką ani weganką. Staram się jednak by to co przygotowuję dla rodziny, było smaczne i zdrowe. Przeglądając tę publikację, pierwsze co rzuca się w oczy, to fantastyczne przedstawienie potraw na zdjęciach. W sposób prosty lecz ogromnie smakowity, że człowiek, gdy na nie patrzy dosłownie dostaje ślinotoku. Ciekawie zaaranżowane, potrawy wyglądają na bardzo ekskluzywne. Ja musiałam sobie dozować przeglądanie tej książki, ponieważ momentalnie czułam się głodna i odczuwałam duże zapotrzebowanie na coś dobrego (czyt. słodkiego).
Alicja Rokitnicka to autorka często nagradzanego bloga o kuchni roślinnej. Nie przedstawia tylko przepisów kulinarnych lecz również opowiada o swoim jadłospisie, o wielu próbach i błędach jakie przeszła na swojej żywieniowej drodze.
Proponuje przepisy nie ogromnie trudne, z dostępnymi składnikami takimi jak daktyle, mleko kokosowe czy orzechy nerkowca. „Przegryzki, czyli ciastka, ciasteczka i batoniki” to rozdział , gdzie znajdziemy przepisy na błyskawiczne, zdrowe przekąski. Takie co nie tuczą, poczęstować można praktycznie każdego, a do tego wspaniale wyglądają. Przepis na zakręcone ciasteczka błyskawicznie stał się hitem w rodzinie. Tak samo połowa przepisów z czekoladą wzbudziła spore zainteresowanie. Fasolowe brownie było w mojej kuchni sporym eksperymentem a tort czekoladowy na bogato zamierzam przygotować na Święta. Autorka przypomina również jak wielkie znaczenie mają emocje. Gdy jesteś zła, nie piecz, nie wyjdzie, u mnie sprawdza się to w 100 %!
Gotowanie, pieczenie, powinno sprawiać przyjemność, gdy robimy to z musu nigdy smak potrawy aż tak nas nie zachwyci. Często zdarza się, że jakiś przepis po prostu nam nie wychodzi. To nie jest koniec świata! Sięgnijmy po inną jego wersję, może ta będzie dla nas przyjaźniejsza.
Moje roślinne desery” to piękne, różnorodne opracowanie. Przywołuje zapomniane smaki z dzieciństwa, proponuje egzotyczne wakacje, zaprasza do krainy wspaniałych zapachów. Pomimo tego, że nie znajdziemy w przepisach jajek czy masła, to smak potraw absolutnie nie jest uboższy. Przeciwnie świat roślinnych słodyczy wydaje się być zdecydowanie bardziej apetyczny. Ja chętnie pozostanę w nim na dłużej.



niedziela, 2 grudnia 2018

Niezwykłe przyjaźnie. W świecie roślin i zwierząt -Emilia Dziubak

   Nasza Księgarnia to wydawnictwo z tak długim stażem i z taką renomą, że naprawdę nie trzeba go szczególnie polecać, ani nikomu na nowo prezentować. W ostatnich latach jego najlepszą wizytówką są książki obrazkowe, pięknie wydane, dużych formatów z grubymi, twardymi stronami, autorstwa fantastycznych artystów. Prace Emilii Dziubak podziwiałam już w książkach „Rok w lesie” i „Dinozaury”i wielu innych, jednak jej bardzo charakterystyczne ilustracje najbardziej zachwyciły mnie w opowieści „ Dom, który się przebudził”. Odtąd jej nazwisko stało się dla mnie pewną marką, dlatego z ogromnym zaciekawieniem sięgnęłam po jej ostatnie dzieło.
Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt” to lektura niezwykle sympatyczna dla oka i ducha. Jeżeli wiemy coś o łańcuchach pokarmowych nasza pierwsza myśl, to ta, czy faktycznie możliwa jest przyjaźń wśród zwierząt i roślin. Tak nie do końca wydaje nam się to realne. A jednak przykłady jakie przytacza autorka są tak niezwykłe, że często nie mieliśmy o nich pojęcia i nawet nam się o nich nie śniło. Narratorem jest Homer, wyjątkowy kot, który doświadczywszy w domu zniewagi, wyrusza w świat w poszukiwaniu prawdziwego przyjaciela. Ma wątpliwości, jaki on powinien naprawdę być, czy opiekuńczy, taki, który daje poczucie bezpieczeństwa jest właśnie tym idealnym? A może ten, zupełnie nieświadomy, ale bez którego nie możemy żyć?

Autorka w bardzo interesujący sposób podchodzi do pojęcia przyjaźni. Przedstawia jej różne aspekty, pewne warunki potrzebne do jej zaistnienia. Zaciekawia, wzrusza, nawet troszkę oburza. Czy wiecie co łączy nietoperza z kwiatem karnegii olbrzymiej lub sikorkę bogatkę i drozda? Z kolei pojęcie „przyjaciel od święta”jest wielu osobom na pewno znane, tu takim przykładem krokodyl nilowy i brodziec piskliwy, w tutaj pojęcie to nabiera jednak zupełnie innego znaczenia.
Kot Homer pozna wiele odmian przyjaźni lecz czy dowie się, która z nich jest tą najlepszą ?
W książce zamieszczono również test, dzięki któremu młody czytelnik będzie miał możliwość dowiedzieć się jakim on jest przyjacielem. Ciekawe pytania z wieloma możliwościami odpowiedzi na pewno przypadną im do gustu.
Mnóstwo ciekawostek z życia zwierząt, roślin i grzybów, ujmujące ilustracje, bardzo dobrze skomponowana całość, wszystko to powoduje, że moja ocena tej książki jest wysoka.
Ogromnie ważną rolę odgrywają kolory ilustracji. Nie krzykliwe, ciepłe, ukazują bohaterów w ich naturalnym środowisku. Zdecydowanie warto tę książkę mieć na swojej półce, będzie też ona fantastycznym prezentem w ten zbliżający się, świąteczny czas. Mnie urzekła.

niedziela, 11 listopada 2018

Drzazgi - Joanna Bartoń


    Kiedy wpadła mi w ręce książka „Drzazgi” Joanny Bartoń, nie przypuszczałam, że ta niewielka powieść, będzie poruszać aż tak trudny temat. Miłość rodzicielska, matczyna, jest ogromnie skomplikowanym uczuciem, już z góry narzucone przez społeczeństwo pewne normy powodują, że rodzice, często nie umieją podołać pewnym wymaganiom. Gdy przyjdzie jednak „ten dzień”, jak pisze autorka, kiedy głównej bohaterce, matce, zawala się cały świat, sposób widzenia go zmienia się diametralnie. Zawładną nią uczucia, które ogółowi wydadzą się naganne. Matka z założenia powinna kochać swoje dziecko, powinna o niego walczyć nawet gdy popełni błąd. Nie daje się jej prawa do uzewnętrzniania prawdziwych uczuć, pomimo tego, że sytuacja naprawdę może ją przerastać. Nie raz przecież wcale nie zgadzamy się z tym, jak teoretycznie powinniśmy się zachowywać, uczucia bywają tak silne, że mamy ochotę krzyczeć. Jak zmieścić w tej negacji miłość do dziecka, kiedy cały organizm ją odtrąca? Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z podobnym tematem w książce, dlatego podziwiam autorka za jej odwagę i fantastyczne prowadzenie narracji. Powieść tę przeczytałem jednym tchem pomimo, że tematyka jest nie lekka a przemyślenia po niej również nie za wesołe. Pełna emocji, pytań, swego rodzaju psychologicznej analizy sytuacji, pozostaje długo w pamięci. Postać bohaterki jest niezwykle prawdziwa, towarzyszymy jej chwilach, którym wielu by nie podołało. Pełna buntu, niezgody na zaistniałe wydarzenia, walczy by wyzwolić się ze swojej traumy. Można by stwierdzić, że nie powinno się tej bohaterki polubić, mnie stała się bliska od pierwszych stron. Nastoletnia miłość i zgubne jej konsekwencje powodują, że nie może się ona uwolnić przez całe życie z koszmaru młodości. Marzy o zatraceniu, zapomnieniu, o obojętności na nadchodzący dzień, jednak istnieją koło niej ludzie, którzy o nią walczą i to oni stanowią pewne wyzwanie. Bohaterka emocjonalnie jest związana z różnymi miejscami, jednym z nich jest mój kochany Kraków. Staje się on dla niej miejscem, gdzie ma nastąpić zapomnienie, jednak los jest przewrotny, miasto to da początek nowemu.
  Czy jest możliwe, by za przeszłością zatrzasnąć drzwi i nigdy ich już otworzyć? Czy miłość rodzicielska to pewna forma ubezwłasnowolnienia?
Warto sięgnąć po tę opowieść, wydaje się być napisaną z wielkim bólem, prosto z serca. Zdecydowanie godna uwagi.

środa, 7 listopada 2018

Ostatnie wakacje - Anna Łacina



  Anna Łacina to pisarka, której twórczości przyglądam się od paru lat. Z wykształcenia  biolog, swoje zainteresowania i pasje świetnie łączy z literaturą. Wydawałoby się, że jej książki są skierowane do młodzieży, jednak wątki w nich zawarte zdecydowanie mogą spodobać się również dorosłym czytelnikom ponieważ zawsze również ich dotyczą. I o to właśnie chodzi autorce, by jej czytelnik był wielopokoleniowy. Niektórzy uważają, że młodzież traktujemy trochę z przymrużeniem oka, ich problemy uznajemy za przejściowe, za takie, które nie mają dużego wpływu na ich dalsze życie. Autorka stara się przypomnieć, że tak naprawdę właśnie to co przeżywamy w latach dziecięcych i młodzieńczych ma niesamowity wpływ na nasze przeżywanie w późniejszych latach, i i że niejednokrotnie, problemy ludzi, którzy dopiero zaczynają dorosłe życie, bywają również poważne i trudne do rozwiązania, jak te świata dorosłych.
Ostatnie wakacje” to powieść która stanowi zamkniętą całość lecz jej bohaterowie już pojawili się innych książkach tej autorki. Dlatego jeżeli chcesz poznać wcześniejszą historię bohaterów najlepiej najpierw przeczytać „Czynnik miłości”, „Kradzione róże” i „Miłość pod Psią Gwiazdą”. Nie jest to jednak konieczne, jeżeli poznamy bohaterów dopiero tym tomie, też bardzo szybko wciągniemy się w ich historię. W powieściach Anny Łaciny z reguły jednym z dominującymi wątków są sprawy medyczne, choroby, lekarze, szpitale, bezduszność systemów, brak organizacji i niezrozumienie sytuacji pacjenta. Również tutaj mamy tego przykład. Jednak to co bardzo charakterystyczne, i to co najważniejsze, to uczucia. Nie tylko pomiędzy głównymi bohaterami ale również wszelkie ich możliwe odmiany, miłość do rodziców, rodzeństwa, stosunek do przyjaciół. W powieści poruszanych jest tak wiele ważnych problemów społecznych, że naprawdę ciężko wskazać ten najważniejszy, Panujący w Polsce system leczenia, uzależnienia, rozbite rodziny, wszystkie tematy są powiązane z fabułą i mocno w niej zakorzenione. Uwielbiam tworzonych przez autorkę bohaterów, nigdy nie są oni bezosobowymi postaciami, wydają się nam osobami z krwi i kości, bardzo bliskimi i chętnie mielibyśmy takich w swoim otoczeniu. Jednak ludzie bywają również źli i podstępni, najgorsze, jeżeli okazują się takimi nasi najbliżsi. I właśnie na to, bohaterowie powieści nie są przygotowani. Łatwiej znosi się ciosy i szykany od osób nieznanych niż od tych, którym ufamy i wierzymy.
Ostatnie wakacje” to powieść o sile miłości, również rodzicielskiej, o trudnych wyborach, odpowiedzialności, pierwszych krokach w dorosłe życie. O tym, jak bardzo w naszym świecie  są ważne i jak ogromny wpływ na naszą codzienność mają środki komuniacji.
To jedna z lepszych obyczajowych powieści, jakie ostatnio czytałam. Pełna naszej codzienności, do bólu szczera, przypomina, byśmy nigdy nie stracili szacunku do siebie, bo największą wartością jest  godność osobista.

Bardzo żałuje, że książki tej autorki są tak mało reklamowane. Uważam, że zasługują na zdecydowanie większą promocję. Sięgnijcie po nie, naprawdę warto.

poniedziałek, 5 listopada 2018

Dobranocki na Gwiazdkę

Lubicie czytać dzieciom na dobranoc gdy nadchodzi czas ciemnych, zimowych wieczorów? Co prawda pogoda na razie nas rozpieszcza ale zima najpewniej już przyjdzie do nas niedługo. W długie wieczory dzieciaki uwielbiają słuchać bajek, a już najchętniej tych o Świętym Mikołaju, jego zaprzęgu, gwiazdce, świętach, również o śniegu i mrozie który szczypie w policzki. Chyba nie ma dla dziecka piękniejszego czasu niż ten zimowy, kiedy czeka na Gwiazdkę. Myślę, że każdy z nas ma jakiś sentyment do tych właśnie chwil. Prezentowany zbiór bajek na dobranoc, przygotowali fantastycznie autorzy, których książeczki niejednokrotnie z zainteresowaniem czytałam. Zofia Stanecka, Barbara Kosmowska, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Paweł Beręsewicz, Małgorzata Strękowska-Zaremba, Justyna Bednarek, Agnieszka Tyszka, Zofia Beszczyńska, Beata Ostrowicka, Grażyna Bąkiewicz swoimi tekstami umilą dzieciom długi czas oczekiwania na święta. Ich zimowe opowieści mimo, że ogromnie współczesne, dotykają tych tematów które niezmiennie w przedświąteczny czas nas nurtują
Bohaterami bajek z reguły są oczywiście dzieci, np. interesujący Klub Niegrzecznych Dziewczynek, który wszystko robi na opak i bardzo chciałby zrobić prezent Świętemu Mikołajowi. Spotkamy tam również rodzinę, w której tata utknął w pracy na drugim końcu świata i musi spędzić ten czas inaczej niż planowała, mamy samotną myszkę, która nie ma zupełnie nikogo, przez co nie za bardzo lubi święta. Nie zabraknie również bajecznego zaprzęgu złożonego z karpi, którymi powozi Anioł, będzie czas narodzin, robienia przez Świętego Mikołaja naleśników dla swoich elfów. W opowiadaniach tych znajdziemy moc emocji, od smutku do złości, oczekiwania, zaciekawienia i ogromnej radości. W każdej historii jest miejsce dla jakiegoś trudniejszego bohatera, który swoim zachowaniem trochę zepsuje przygotowania do świąt. Muszę przyznać, że uwielbiam te świąteczne wydania książkowe, wprowadzają one klimat oczekiwania, pewnej magii jak i niosą radość.

Historie pięknie ilustrowała Ewa Beniak-Haremska, jej urokliwe rysunki wspaniałe odzwierciedlają świąteczny klimat.
Jedenaście opowiadań, które przypomną o często pomijanych wartościach, mogą stać się wspaniałym, świątecznym prezentem. Zdecydowanie warto zwrócić na nie uwagę,


niedziela, 4 listopada 2018

Ja także żyłam! Korespondencja -Louise Hartung , Astrid Lindgren


Długie lata życia ze świadomością, że codziennie można je stracić, dokładnie rzecz biorąc przyzwyczajanie się do śmierci jako wydarzenia do którego może dojść każdego dnia, nauczyło mnie nie odkładać ani nie zaniedbywać niczego, z czego z jakiegokolwiek powodu nie chciałabym w życiu rezygnować.”
L. Hartung

Twierdzi Pani, że nic Pani o mnie nie wie, cóż, nie ma zbyt wiele tego, co warto o mnie wiedzieć. Sądzę, że większość moich przeżyć to doznania wewnętrzne.”
A. Lindgren


By móc odtworzyć historię, i ujrzeć prawdziwy obraz dalekiej przeszłości ogromnie ważna jest zachowana dokumentacja. Może ona być w różnej formie; pamiętników, ksiąg, kronik a przede wszystkim korespondencji. Właśnie ona daje nam wspaniały obraz na ówczesne życie, stosunki międzyludzkie, ukazuje społeczeństwo i pewne rządzące wtedy prawa. Bez wielu wymiany informacji, nie mielibyśmy pojęcia o życiu niezwykłych osób, czy też o wydarzeniach historycznych. Korespondencja między Astrid Lindgren a Louise Hartung, to prawdziwa perełka. Panie wymieniały ze sobą listy przez 11 lat, opisując nie tylko swoje życie ale również otaczający je świat, politykę, wydarzenia kulturalne, sprawy rodzinie. Jedna pisała po niemiecku, druga po szwedzki, pisarka i śpiewaczka operowa, niby dwa różne światy lecz wspaniałe porozumienie dusz. Poprzez listy, zapisane słowa, można zobaczyć prawdziwe twarze obu pań, w sumie jednej i drugiej nie do końca dostosowanych do ówczesnego świata. Każda realizowała się w innej dziedzinie sztuki, jednak nie przeszkadzało to im w bardzo dobrym porozumieniu. Astrid Lindgren niezwykle ceniła samotność, korespondencja pozwalała jej na nawiązanie bliższej relacji, dzięki której komunikowanie nie było tak trudne.
Nie przypuszczałam, że czytanie czyjeś korespondencji, jej lektura, choć nie jest to całkiem łatwe, może tak wciągnąć. Każda z pań jest ogromną indywidualnością, każda z nich ma swój własny pogląd na życie, posiada pewne osobiste obwarowania, jednak obie potrafią wspaniale porozumieć się, umieją w tekście ukryć pewne dwuznaczności, które druga momentalnie wyłapuje. Jedna i druga ma swoje ogromne lęki, przyzwyczajenia i wytyczony kierunek pracy.
Często nie przywiązujemy wagi do swojej korespondencji, otrzymanych listów czy widokówek, a przecież świadczą one nie tylko o pamięci o nas przez innych, o tym, że ktoś chce zrobić nam przyjemność, dać o sobie znać. Są również wspaniałą pamiątką, i gdy je na nowo, po latach odkrywamy, przynoszą nam obraz przeszłych lat, troszkę inny niż mamy w pamięci.
Warto zerknąć za zasłonę, za którą dwie tak nietuzinkowe kobiety, prowadzą wieloletni dialog. Pełen uczuć, wrażliwości i dużej wiedzy. Polecam.

Rafa koralowa -Katarzyna Bajerowicz


     Jako dziecko bardzo bałam się świata podwodnego, wydawał mi się ciemny, szary i nieprzyjazny, myślałam, że wszystkie zwierzęta, organizmy tam żyjące, są nieprzyjazne. Bardzo żałuję, że wtedy nie natrafiłam na taką książkę jak „ Rafa koralowa” tak niesamowicie barwnie ukazującą życie w ciepłych morzach. Tam gdzie koralowce mają swój początek i zachwycają swoją różnorodnością kolorów. Tutaj ogląda się ten świat ze zdumieniem, jak natura potrafi pięknie nas zaskoczyć. Jak to możliwe, że pod wodą panuje taki kolorowy zawrót głowy. Nie znałam do tej pory prac autorki, Katarzyny Bajerowicz, z zainteresowaniem sięgnęłam po jej twórczość i tak napotkałam również na książki z serii „Co robią..”jednak tam ilustracje różnią się od tych tutaj. Te naprawdę mogłyby stać się samoistnymi pięknymi obrazami, niesamowicie przyciągają wzrok oceanicznymi detalami a przede wszystkim barwami i pięknym wrażeniem wirującej naokoło wody, Nie pogniewała bym się gdybym miała taki obraz na przykład nad łóżkiem w sypialni. Książka zawiera również dużo istotnych informacji na temat organizmów które żyją na dnie morza; jakie miejsca zamieszkują, co lubią jeść, co jest im niezbędne do życia. Poznamy dokładną budowę koralowców, ich tryb życia, powstawanie kolonii. Są również strony bardzo konkretnie, naukowo podają o nich informację. Dlatego z tej książki naprawdę może skorzystać i młody, i starszy czytelnik, bo nie sądzę by każdy z nas wiedział dokładnie ogórki morskie czy ryby najeżki. I tym razem wydawnictwo Nasza Księgarnia nie zawiodło. Książka jest bardzo porządnie wydana, twarde strony pozwolą maluchom długo snuć opowiadania o bohaterach mórz. Sama rafa koralowa jest jakby tłem do poznania wielu cennych informacji na temat życia w morzach.
Dla mnie, to co najbardziej urzeka w tym wydaniu, to ilustracje, które wydają się wprost bajkowe a jednak rzetelnie przedstawiają mieszkańców mórz. Świetnie skomponowane, wielowymiarowe są fantastyczną symulacją wody. Zwracają uwagę naturalne barwy, przyjazne dla oka.
Dzieci uwielbiają poznawać historie o nieznanych im zwierzętach, tu mają możliwość poznać prawdziwe oryginały w świecie przyrody.

wtorek, 9 października 2018

Krasnoludki. Fakty, mity, głupoty - Maciej Szymanowicz

   Od pewnego czasu, gdy czytam na okładce - Maciej Szymanowicz, to kupuję książkę bez zastanawiania. Moje pierwsze spotkanie z tym ilustratorem, to plakaty krakowskiego Teatru Groteska, które umilają mi długie stanie na przystankach miejskiej komunikacji. Zawsze zwracały swoją uwagę z powodu niesamowicie pięknych barw, przyciągają uwagę swoją kompozycją, a także charakterystycznymi twarzami, występującymi na nich postaci. Jako posiadaczka „Najmniejszego słonia na świecie” i „Roku w krainie czarów” tego autora, po prostu musiałam chociaż obejrzeć bajkę o krasnoludkach. Gdy miałam już tę okazję, przepadłam dla otoczenia na dłuższy czas. Bo to książka, której nie da się oglądnąć raz, dwa, czy trzy razy, ponieważ nie tylko ukazuje nam w czarodziejski sposób te małe stworki ale również fantastycznie pobudza naszą wyobraźnię.  

 W końcu dowiemy się, co zawdzięczamy krasnoludkom, rzeczy fajne i niefajne, jak na przykład zgubione guziki czy też dziury w serze, znikające cukierki, już nie mówiąc o dopiero co zakupionych przedmiotach. Ja od pierwszego spojrzenia pokochałam krasnoludki poranne, z którymi muszę mieć chyba na co dzień do czynienia, to one ten klej do powiek nam rano aplikują, powodują, że mamy rozczochrane włosy czy poplątane sznurówki oraz zmniejszają naszą koordynację ruchową. U mnie w domu, tych krasnoludków musi być chyba faktycznie bardzo dużo. Dowiemy się skąd biorą się te małe ludziki, jak są zbudowane, w jaki sposób przemieszczają się i jakie, co kwadrans, mają olimpiady. Jakie zadania mają kosmoludki, jak możemy z nimi trenować, przypomnimy sobie różne bajkowe krasnoludki jak i te domowe. Książka jest pięknie wydana, twarde, duże strony pozwolą na pewno na dłuższe jej użytkowanie. To jedna z tych pozycji z którymi naprawdę bardzo ciężko się rozstać, jest po prostu przeurocza, choć krasnoludki też bywają bestie złośliwe, to nie sposób od nich oderwać oczu. Bałam się, czy się troszeczkę nie rozczaruję, bo opracowań takich ilustracyjny na temat krasnoludków na rynku jest sporo. Jednak wspaniała wizja twórcza autora, zachwycająca wyobraźnia spowodowała, że jego prace można oglądać godzinami.
Jeśli ktoś jest przerażony zbliżającymi się świętami i potrzebą szukania prezentów dla najmłodszych, to jeden problem już ma z głowy. Idealnie będzie pasować!

poniedziałek, 8 października 2018

Bzdurki, czyli bajki dla dzieci(i)innych - Artur Andrus

  Naprawdę trudno nie wiedzieć, kto to Artur Andrus. Tego popularnego częstochowskiego dziennikarza, często widzimy w roli konferansjera, na różnego rodzaju kabaretonach czy koncertach. To autor książek, tekstów piosenek, komentator „Szkła kontaktowego”. Znany z niesamowicie ciętego języka, z wieloznaczności jego tekstów, lekkiego cynizmu czy też wspaniałej satyry. Od wielu lat przyzwyczajeni jesteśmy do klasycznej formy czytanych bajek. Artur Andrus doszedł jednak do wniosku, że jakby nie było można by spróbować je napisać inaczej, co prawda z zamkniętymi oczami mu to niestety nic nie wychodziło, ale jak tylko je otworzył, powstały oto właśnie takie bajki. Gdy je poznałam od razu przyszło mi do głowy pytanie: do kogo tak naprawdę one zostały skierowane? Niby dla dzieci ale po przeczytaniu całego tomu, mam wrażenie, że najlepiej i najszybciej odnajdą się w nich dorośli. Pełne wspaniałego humoru, ogromnej ilości dwuznaczności, z widocznym drugim dnem, bawią swoim tekstem, napisane nietuzinkowym stylem z zabawą polskim językiem. Poruszone w tekstach tematy, są jak najbardziej bajkowe, mamy tutaj Królewnę Rzodkiewkę, dla której nadszedł czas znalezienia sobie męża, mamy cały budynek zamieszkały przez interesujące smoki, czy też dowiemy się co tak naprawdę można wynieść z biblioteki, a nie chodzi tu tylko wypożyczanie książek

Muszę przyznać się, że kilka bajek przeczytałam wielokrotnie, za każdym razem dostrzegając jeszcze inny niuans w tekście, i to jest właśnie w tej prozie bajkowej Artura Andrusa najciekawsze. Kilka przeczytał mój syn i muszę stwierdzić że on odebrał teksty zupełnie inaczej niż ja, widział w nich zupełnie inne ważne tematy. Dlatego myślę że ta uniwersalność tych tekstów i jest bardzo dobra, ponieważ mogą być czytane przez całe rodziny, od babci po wnuka. Satyra ma to do siebie, że niektórzy obrażają się na nią, innych bawi, a jeszcze innych potrafi zdenerwować. W bajkach Andrusa możemy odnaleźć się my sami, z naszymi myślami, z ukrytymi problemami. Czy są to faktycznie bzdurki ? Nie sądzę. To kawałek bardzo dobrej, pełnej błyskotliwości prozy. Czytając te teksty, od razu mamy przed oczami autora, z jego mimiką, oszczędna gestykulacją, spokojem ale i z pewną przekorą w oku.
Bajki ilustrował Daniel de Latour, którego ilustracje z „Domu nie z tej ziemi” Magdaleny Strękowskiej- Zaremby, utkwiły mi w pamięci z powodu przebijającego w nich realizmu. Tutaj również świetnie poradził sobie z tematem, dużo zabawnych szczegółów, mocne kolory, pasują idealnie do tekstu.
Bohaterowie starszych bajek muszą już troszkę odpocząć, dlatego jest to idealny czas na poznanie nowych historii. Gorąco polecam.



piątek, 5 października 2018

Kubuś Puchatek. Chatka Puchatka - Alan Alexander Milne

Myślenie nie jest łatwe, ale można się do niego przyzwyczaić.

   Pierwszy raz przygody Kubusia Puchatka przeczytałam w szkole podstawowej. Od samego początku wzruszał mnie ten mały miś, co prawda o niewielkim rozumku ale jak się umiejący trafnie komentować swoją rzeczywistość. Jego piosenka o chmurce momentalnie zapadła mi w pamięć i do dzisiaj ją sobie często podśpiewuję. Opowieść o Stumilowym lesie i jego mieszkańcach, fantastycznie przetłumaczyła Irena Tuwim. Gdy przeczytałam tę opowieść później, w wieku nastoletnim, dopiero wtedy zaczęłam zauważać jej właściwe przesłanie i to, że tak naprawdę, nie jest to książka dla dzieci, że wszystkie w niej zawarte problemy, dotyczą przede wszystkim nas dorosłych. Znajdziemy w niej dużo elementów filozofii, psychologii i socjologii ubranych w ciekawą bajkę o zwierzętach. Przyjaźń, współczucie, matczyna miłość to tylko nieliczne tematy stanowiące w niej drugie dno. Kubuś jest na pewno postacią nietuzinkową. To samo można powiedzieć o Prosiaczku, Sowie, Kłapouchu czy Króliku. Każdy z nich jest ogromną indywidualnością, ma swoje zasady, swój rytm dnia, lecz także marzenia. Ich wzajemne relacje są bardzo różne, jednak na pewno to co widać na pierwszym planie, to obojętne od charakteru czy zachowań, łączy ich bardzo silna więź. Obdarzone ludzkimi cechami stają się czytelnikowi niezwykle bliskie.. Razem z nimi przeżywa ich porażki, cieszy się, że spotka ich coś miłego, martwi się, gdy mają kłopoty jak Kłapouchy. Zupełnie jak w życiu. 



To akurat wydanie wygląda wspaniale, twarda oprawa, świetna grafika, może być naprawdę ciekawym prezentem, wcale nie tylko dla najmłodszych. Nie można zapomnieć też o fantastycznych ilustracjach Ernesta H. Sheparda, które są niezwykle ciepłe, w tym akurat wydaniu poprzez użycie jesiennych barw idealnie pasują do pogody za oknem. Opowieści o Kubusiu kompletnie nie tracą na aktualności, wciąż żywe, niezmiennie wzruszają i absolutnie nie potrzebują żadnych rekomendacji. Są jakością same w sobie.


Sztuka dawania podarunku polega na tym, aby ofiarować coś, czego nie można kupić w żadnym sklepie.

środa, 3 października 2018

Mały atlas motyli Ewy i Pawła Pawlaków - Paweł Pawlak, Ewa Kozyra-Pawlak


   Często w naszych ogrodach czy na balkonach mamy gości, o których możemy powiedzieć tylko tyle, że pięknie wyglądają i niestet nie znamy ich nazw. Nie wiemy co naprawdę lubią, gdzie najlepiej się czują, myślę tutaj o motylach, które piękne, barwne, przyciągające oko, są chyba jednymi z najbardziej ulubionymi przez nas owadami. Ja sama, bardzo często, nie umiałam odpowiedzieć dziecku na pytanie jak j któryś z motyli się nazywa, bo w głowie tkwią tylko te podstawowe ich nazwy jak bielinek, czy pawie oko. „Mały Atlas motyli” Ewy i Pawła Pawlaków, to prawdziwa skarbnica wiedzy, właśnie na ten, jakże ciekawy temat. Posiada formę wspaniałego barwnego elementarza, pięknie wydany na twardych kartkach, jest niewątpliwie interesującą lekturą nie tylko dla naszych latorośli.






Każdy motyl ma swoją barwę fotografię i namalowany portret przez pana Pawła jak i wspaniale jest ukazany na kolażu pani Ewy. Rysunki małej Hani również oddają ich charakterystyczne cechy. Muszę się przyznać, że po raz pierwszy spotkałam się z nazwami: mieniak tęczowiec czy zorzynek rzeżuchowiec, dlatego z ogromną ciekawością przeglądałam tę wspaniałą galerię kolorowych bohaterów. Pozycja ta to fantastyczna pomoc dla nas rodziców. Będziemy mogli teraz odpowiadać na dziesiątki pytań swoich dzieci a i one same mnóstwo się z niej dowiedzą. Ja jestem pod bezwzględnym urokiem kolaży pani Ewy, które fantastycznie podpowiadają i jak można samemu wykonać taką pracę i dzieci na pewno z chęcią podejmą takie wyzwanie. Ja czytając niechcący z trójniaka przestrojnika zrobiłam co prawda przystojniaka, ale po dłuższym przyglądnięcia się, uważam, że dużo nie pomyliłam się. Fantastyczne, eleganckie, brązowe barwy, bardzo dobrze do niego pasują dodając mu elegancji.
Niedługo motyle zapadną w diapauzę, świat stanie się szarobury, dlatego myślę, że ta lektura bardzo dobrze ubarwi każdy dzień, przy okazji wzbogacając wiedzę.
Książkę, ogląda się jak albumy malarstwa, z pietyzmem i dokładnością i uwierzcie , że za każdym razem dostrzeże się jakiś nowy element. Dopracowana w najdrobniejszym szczególe, pozwala poszerzyć zainteresowania najmłodszych a jednocześnie pozwoli na spotkanie z prawdziwą sztuką. Gorąco polecam.



sobota, 8 września 2018

Szeptane - Paweł Beręsewicz

   

      Nieraz coś szeptałam do ucha swojej przyjaciółce lub dziecku, nie wypadało tego robić w towarzystwie. Tak samo na wykładzie, czy na przykład w kościele mówimy cichutko nie tylko by nas ktoś nie usłyszał, lecz także żebyśmy nie przeszkadzali innym. Czy jednak ktoś słyszał o szeptaniu w internecie? Na czym polega różnica, i co to właściwie jest? Pozytywne czy negatywne? Przekonał się o tym główny bohater powieści Filip, który razem z kolegami z klasy marzy o możliwości uczestnictwa na meczu finału Ligi Mistrzów. Jednak cena biletów jest tak powalająca, że na początku nie biorą tego w ogóle pod uwagę, że może stać się uczestnikami tego wydarzenia. Jeden z nich podsuwa pomysł, by spróbować zarobić na bilety. Zatrudniają się u pracodawcy, który zleca im rozdawanie ulotek. Chłopcy mają nadzieję, że w ten sposób uda im się zebrać potrzebna sumę ale kompletnie nie są przygotowani na wydarzenia, które zostaną tym faktem spowodowane. Jak się okaże rozdawanie ulotek ma również wpływ na to, co dzieje się na forach w internecie. Pomyślał by ktoś – co ma piernik do wiatraka? Jak to jest, czy to co jest w sieci jest prawdziwe, czy informacje które są tam umieszczone są przez kogoś kontrolowane i cenzurowane, czy często są to są totalne bzdury wymyślona przez kogoś. Dobrze wiemy jak nieraz bolesne są fejki internetowe, oraz jak duża ilość ludzi wierzy zdjęciom, które zostały tam umieszczone a są fotomontażami. Zaczynamy zdawać sobie sprawę tak na co dzień, jak wielkie znaczenie ma ocena, którą ktoś umieści na na jakiś temat. Sami sprawdzamy na przykład opinie o lekarzach, do których się udajemy, czy szukamy konkretnych leków czy lektur i z ciekawością poznajemy czyjeś o nich zdanie. Internet będzie miał ogromny wpływ na życie i postrzeganie świata przez Filipa i jego przyjaciela Jacka. Jeden z nich boleśnie doświadczy na własnej skórze jak boleśnie może dotyczyć też życia osobistego. Czy faktycznie. we współczesnym świecie, internet jest największą siłą? Autor w szczegółowy sposób przedstawia czytelnikowi pewne zasady postępowania użytkowników sieci i trybiki jakie mogą poruszyć. Obłudę, fałsz, wielopostaciowość, która po pewnym czasie wydaje się normalnością. Na szczęście przeciwstawia temu autentyczne emocje, pierwszą miłość, prawdziwa przyjaźń, poszukiwania swojej własnej drogi życiowej. Z ciekawością przeczytałam tę opowieść i mimo, że jest skierowane do młodzieży, uważam, że każda osoba, która korzysta z internetu a wierzy bezgranicznie w to co tam umieszczone, powinna ją przeczytać. Odsłania ona kulisy działań pewnych osób, których nie widzimy, a których działalność jest ogromnie widoczna w postaci komentarzy jak i celowego wprowadzania w błąd.
Młodzi ludzie szybko teraz biorą życie w swoje ręce, starają się mieć wpływ na to co nas otacza. Z jednej strony powieść motywuje do działania a z drugiej zaleca pewną ostrożność. Warto z tych rad skorzystać.  Interesująca, z wartką akcją, wciąga od pierwszych stron. Zdecydowanie warta poznania.



Muszę wspomnieć też o okładce, projektu Moniki Pollak, która fantastycznie współgra z treścią. Czy Wam też sie podoba?

piątek, 7 września 2018

Nauka liczenia - Agnieszka Łubkowska


    Nigdy nie lubiłam matematyki, pewne działy przyswajałam z dużym trudem i zrozumienie wiadomości było naprawdę ciężką pracą jak i też stanowiło niejednokrotnie czarną magię. Geometria za to wydawała mi się łatwa i tak mi pozostało. Nie pamiętam, żeby wtedy oferowano mi jakąś pomoc dydaktyczną, by można było samemu przejrzeć czy podpatrzeć jak coś się wylicza, czy poznać różne sposoby rozwiązań.. Bazowano wtedy bardziej na nauce pamięciowej, a by wytłumaczyć zawiłości, nauczyciele nie zawsze mieli czas. Mój syn również bardzo nie lubi matematyki a wynika to również z tego, że ma problem z zapamiętaniem pewnych regułek, form i wzorów. Zawsze szukałam mu odpowiedniej pomocy dydaktycznej, korzystałam z kart Grabowskiego jak i z zestawów ćwiczeń „Ortograffiti”. Bardzo spodobała mi się też ta seria tego typu książek, wydana przez Naszą Księgarnię, a ten tom w szczególności, ponieważ jest ogromnie przejrzysty i napisany w sposób niesamowicie prosty. „Nauka liczenia” Agnieszki Łupkowskiej wydaje mi się jedną z lepszych pozycji, która istnieje w tym momencie na rynku wydawniczym. Polecałabym ją właśnie dla najmłodszych dzieci ale również dla tych trochę starszych, którzy mogą dzięki niej powrócić do pewnych działań, zasad i do pewnych metod liczenia, i w ten sposób je utrwalić. Materiał podzielony jest na podstawowe treści matematyczne a mianowicie dodawanie, odejmowanie, mnożenie dzielenie, jest rozdział poświęcony różnościom matematycznym. 


Każdy z działów bardzo dokładnie omawia dane działanie i zawiera wskazówki nie tylko dla dzieci ale również dla rodziców. Autorka podpowiada jak połączyć naukę z zabawą, można otaczające nas przedmioty wykorzystać jako pomoce dydaktyczne. Mój syn stałe zapomina co nazywamy czynnikiem, co to jest iloraz a co dzielnik. Tu znajdzie metody utrwalenia tych nazw i ich znaczenia, bardzo ciekawie i proste są ćwiczenia, jak na przykład zabawa z kostkami by wspomóc koncentrację i która poprawia skupienie, percepcję wzrokową, refleks. Można je porównać do memorów. Prostą, pomocną metodą okazują się tablice do mnożenia, które można wykonać samemu. Wiadomo, że wszystkie te rzeczy jednak wymagają utrwalenia ale jeżeli dziecko ma np. pamięć wzrokową to tego typu rozpiski graficzne zdecydowanie mu pomogą nie tylko w zrozumieniu ale również w zapamiętaniu. Podoba mi się bardzo też układ graficzny, tutaj nie ma stron przeładowanych wiadomościami Tutaj każda kartka jest ogromnie przejrzysta, ukazuje dany temat i działanie, na następnej mamy jego uzupełnienie. Nie gubimy sięw treści, przez co jest ona niesamowicie przejrzysta. Jedną z najważniejszych rzeczy w tym wydaniu, jest strona graficzna. Ilustratorka Joanna Kłos stworzyła sympatycznych bohaterów, którzy próbują czytelnikowi pomóc poznać tajniki matematyki. Ilustracje są barwne, humorystyczne, nie nudne, przyciągają wzrok barwami, już sama okładka zapowiada ciekawą lekturę. Jeżeli wasze dziecko ma problemy z zasadami dodawania, odejmowanie czy innych podstawowych działań matematycznych, to ta książka na pewno pomoże w tym, byście również jako rodzice odpowiednio się przygotowali do wspólnej nauki. Nie musi być ona nudna i męcząca, może być świetną zabawą. Polecam!









czwartek, 6 września 2018

O chłopcu, który szukał domu -Irena Jurgielewiczowa

     Istnieją takie książki, do których wracamy z ogromnym sentymentem, poznane w dzieciństwie, zostały nam głęboko w pamięci. Gdy jako dorośli bierzemy je do ręki na nowo wydane, boimy się czy nasza wrażliwość nie zmieniła się, czy pozwoli nam na również równie fantastyczny odbiór danej lektury. „O chłopcu który szukał domu” to książka, którą czytałam bardzo dawno temu, i ogromnie miło ją wspominałam, Irena Jurgielewiczowa była zresztą moją jedną z ulubionych wtedy pisarek, często wracałam do jej powieści i towarzyszyły mi przez wiele wiele lat. Nowe wydanie „O chłopcu, który szukał domu” zwróciło moją uwagę przede wszystkim z powodu ilustratora. Prace Anity Graboś całkowicie podbiły moje serce już za zakupem pierwszej książki, głównie do kolorowania ale też z piękną historią, pod tytułem „Wyspy”. Pamiętam jak razem z dzieckiem przez wiele godzin oglądaliśmy i kolorowaliśmy wspaniałe rysunki. Dlatego teraz, właśnie pierwsze co zrobiłam, to zaczęłam od wpatrywania się w ilustracje. Wspaniała, delikatna kreska, jakaś ogromna w nich tęsknota spowodowała, że z lekkim niepokojem powróciłam do treści lektury.

Główny jej bohater -Piotruś nie ma rodziny, jest samiuteńki na świecie, kiedyś mama mówiła mu, że jak będzie w potrzebie, to najlepiej zwrócić się o pomoc do wróżki Miłorady. Chłopiec wędruje od dłuższego czasu przez las, mając nadzieję że w końcu uda mu się ją spotkać. Wydaje się, że już chyba nikt nie może być smutniejszy od niego a jednak okazuje się, że na swojej drodze spotka osoby, których smutek będzie tak wielki, że Piotrusiowi jego własny wyda się maciupkim. Bardzo będzie chciał zmienić ten smutek innych na radość. Poddaje się zaklęciom wróżki i staje się tak Malusieńki lecz rozumiejący mowę zwierząt. Wraz z pieskiem Kiwajem, największym przyjacielem jakiego można mieć i kotką Pamelą, wyrusza w podróż, by odnaleźć zaginione córeczki kobiety, które podobno źli ludzie zabrali. Podróż będzie bardzo trudna, trzeba będzie nie tylko wykazać się dużą sprawnością fizyczną ale również bardzo wielką pomysłowością i przebiegłością. Czy Piotruś sprosta zadaniu, czy na twarzy kobiety zawita uśmiech, a najważniejsze, czy spotka kogoś, kto pokocha również jego? Irena Jurgielewiczowa napisała te powieść w 1947 roku. Wydawałoby się, że to bardzo dawno i że poruszane w niej problemy nie będą aktualne. Okazuje się jednak, że temat wojny, prześladowań nigdy nie staje się przedawnionym, tak samo cały czas budzi ogromne emocje i trudno o nich dyskutować. W ogromnej mierze jest to opowieść o sile przyjaźni, o tym, że jeżeli ma się kogoś przy sobie kto zna nasze myśli jak i nas samych, zawsze możemy czuć się bezpieczni. Historia o ogromnej bezinteresowności, nadziei, która jest tak wielka, że przesłania wszelkie napotkane problemy i trudy. Nie spodziewałam się, że ten tekst po tylu latach tak bardzo do mnie dotrze i tak głęboko w mojej pamięci pozostanie. Ktoś powie – cóż, to tylko bajka. A ja odpowiem - to jest właśnie życie. 



środa, 5 września 2018

Rok na targu -Jola Richter-Magnuszewska


   Wrzesień to jeden z najbardziej kolorowych miesięcy. Wszędzie widać żółcie, zielenie, czerwienie, wygląda to naprawdę fantastycznie. Z ciekawością wzięłam do ręki książkę „Rok na targu” właśnie z tego powodu, żeby zobaczyć jak autorka poradziła sobie z tą wielobarwnością naszej polskiej przyrody oraz darów natury. Seria „Rok w..” towarzyszy mi już od dwóch lat i z wielkim pietyzmem zawsze oglądam te książki, ponieważ bardzo widoczny jest w nich ogrom pracy autorskiej. W tym tomie wszystkie miesiące, wszystkie sytuacje łączą główni bohaterowie, osoby które sprzedają na targu jak i odwiedzający i robiący zakupy. I tak mamy np. Dyniowego Barona, który sprzedaje potrawy wegańskie, panią Strojnisię, u której można kupić kolorowe ubranie odpowiednie do pory roku, Mikołaja, który uwielbia książki. Są „Janusze”, którzy hołdują zasadzie-kupić tanio, sprzedać drożej i wiele innych, bardzo ciekawych postaci. Każda strona to mnóstwo informacji nie tylko na temat jedzenia, warzyw i owoców ale również na temat komunikacji międzyludzkiej .Ta książka pokazuje nie tylko targ od strony kupujących lecz także wszystkie niuanse i zależności od strony sprzedającego. Dziecko otrzymuje dzięki temu mnóstwo informacji, może również próbować odgadywać lub wymyślać pewne sytuacje i scenki, jakie mogą się wydarzyć między głównymi bohaterami. Od strony wydawniczej książka jest pięknie opracowana, duże, twarde strony pozwolą na oglądanie przez wiele, wiele dni. Prace autorki, pani Richter-Magnuszewskiej zwróciły moją uwagę w książce „Zbaranieć można” Agnieszki Frączek, dlatego też byłam ciekawa, jak poradzi sobie z tak dużym wyzwaniem. Jestem pod wrażeniem takiego doboru przez nią barw, który pozwala na miły dla oka odbiór, kolory nie mieszają się w oczach a poszczególne scenki łatwo wyodrębnić z całości.





  Książki tego typu mają to do siebie, że przykuwają uwagę dzieci naprawdę w różnym wieku, i to jest ich największa uniwersalność. Zarówno odbiorcy w wieku dwóch jak i siedmiu lat z chęcią siedzą nad stronami i starają się wczuć w sytuację zarówno kupującego jak i sprzedającego. Jest to wielka baza informacji na temat nazw warzyw, owoców przetworów, tego w jakim miesiącu możemy spodziewać się danych produktów, kiedy jest o nie bardzo trudno. Autorka udowadnia, że targ zimą czy też nocą, wcale nie musi być nudny, a w każdym miesiącu jest na nim widoczna praca ludzi, którzy nie mają komfortowych warunków pracy a ważniejsze jest dla nich to, że lubią to co robią. Ważna jest cykliczność pewnych poczynań, tak jak i samej przyrody. Młody czytelnik ma możliwość poznać handel od tak zwanej podszewki, przekonać się, że nie wszyscy są uczciwi i zawsze trzeba być czujnym i spostrzegawczym.
Natura co miesiąc częstuje nas innymi produktami, jest możliwość nauki nazw, oraz ich rozróżnienia. Autorce również nie brak poczucia humoru, muszę przyznać, że jej Abibas i Kejwin Klajn nieźle mnie rozbawił. Warto bardzo dokładnie studiować rozkładówki, ponieważ na każdej znajdziemy jakąś perełkę. Jak najbardziej polecam, jest to świetna pomoc dydaktyczna jak i ogromnie przyjemna lektura.


wtorek, 24 lipca 2018

91-piętrowy domek na drzewie -Andy Griffiths

     Seria książek o piętrowym domku na drzewie, towarzyszy mojemu synowi już od kilku lat. Gdy zobaczyłam, że domek ma już 91 pięter, pomyślałam jak sobie tym razem autorzy poradzą z różnorodnością, bo przecież wiadomo, że im więcej kondygnacji i większa seria, to może stać się monotonnie i nie ciekawić już tak jak za pierwszym razem. Muszę jednak przyznać, że Andy i Terry są tutaj w swojej szczytowej formie, ostatnie piętra domku są już naprawdę bardzo wysoko, trzeba uważać żeby nie spaść, dlatego przebywanie na nich jest okraszone dodatkowym ryzykiem. Wiadomo, że to co ciekawi, co jest niebezpieczne, przykuwa uwagę jeszcze bardziej i motywuje do ekstremalnych wyzwań. Jak w każdym z tomów, również tu wydawca Nochal naciska na autorów aby nowa książka powstała jak najszybciej, mają oni tak zwany deadline i starają się dotrzymać terminu. Czy jest to w ogóle możliwe jeśli do domku, jako goście, przyjeżdżają krewni wydawcy? Jak w roli opiekunów poradzą sobie autorzy, którzy do tej pory w ogóle nie mieli możliwości sprawdzić się w takiej sytuacji? Na pewno jako pierwsza będzie o tym wiedzieć wróżka wszystkowiedząca, która fantastycznie spełnia się w tej roli. Co prawda niczego się od niej nie dowiemy jeśli odpowiednio nie sformujemy standardowego pytania. Jej odpowiedzi są wtedy bardzo konkretne i wprowadzą głównych bohaterów w dość silny niepokój. Czy największy wir wodny jaki stworzyli, może stać się niebezpieczny dla przybyszów, czy smaczne ogromne bagietki podwodne spełnią również jakieś inne zadanie i najważniejsze, czy autorzy polubią rolę opiekunów dzieci??
  Czytelnicy otrzymali książkę z niezwykle szybką akcję, tutaj wiele rzeczy dzieje się naraz, trzeba być bardzo dobrym obserwatorem i dokładnie oglądać też ilustracje, aby czegoś ważnego dla treści nie przeoczyć. Tak jak we wszystkich poprzednich tomach, fabuła biegnie troszkę osobno, a drugie tło, inne wydarzenia przedstawione są właśnie w formie graficznej. Podkreślałam kiedyś, że jest to bardzo dobra seria dla tych którzy niekoniecznie lubią czytać ale lubią śmiać się. Tutaj wesołych chwil na pewno nie zabraknie. Jest to powieść napisana w dużej mierze w formie komiksowej więc nie oczekujmy od niej wiele treści. Najważniejsze, że szybko polubimy bohaterów, ponieważ pełni są zarówno wad jak i zalet typowo ludzkich, takich z jakimi mamy na co dzień do czynienia. Są postaciami bardzo wyimaginowanymi, lecz stają przez to ogromnie realni. Jestem pełna podziwu do nieustającej ilości pomysłów, które realizują w czasie rozbudowy swojego domku. Gdybym miała taką możliwość, na pewno z niejednego bym skorzystała. Może i wy coś podpatrzycie i wykorzystacie we własnym domu, dzieci na pewno byłyby zachwycone. Polecam!




wtorek, 17 lipca 2018

Bodzio i Pulpet -Grzegorz Kasdepke


  


Bodzia stale spotykają ciekawe przygody, na dodatek to właśnie on jako pierwszy, spotkał Obcego. Takie historie przydarzają mu się non stop, Pulpet jest trochę zazdrosny, bo jak to może być, żeby jego najlepszego przyjaciela stale spotykały tak fantastyczne wydarzenia, a on, Pulpet w nich w ogóle nie uczestniczy. Chłopcy lubią ze sobą przebywać i razem spędzać wolny czas, w szkole chodzą do tej samej klasy, ale to właśnie jest zawsze tak, że to Bodzio zauważy coś ciekawego. Mało tego, sam potrafi zbudować urządzenie, dzięki któremu można nawiązać kontakt z obcymi. A Pulpet tak niekoniecznie, mało co widzi wokół siebie, ale nie przeszkadza to wzajemnej relacji chłopców i nie powoduje to między nimi żadnych kłótni, wręcz przeciwnie, takie wydarzenia jeszcze bardziej pogłębiają ich przyjaźń. Ten tom przygód chłopców poświęcony jest głównie przybyszom z kosmosu, jak też kolorowi zielonemu. Seria „Poczytam ci mamo” w której ukazała się następna część ich przygód, to publikacje w których dzieci mają możliwość przeczytać krótkie rozdziały na przykład rodzicom. Czcionka jest duża, wyraźna, tak, że nie sposób pomylić się w czytaniu. Teksty dotyczą codzienności młodych bohaterów, tym razem łączy ich właśnie temat obcych. Bardzo lubię prozę Grzegorza Kasdepke i z reguły sięgam po każdy jego nowy tytuł, ale muszę szczerze stwierdzić, że akurat te historyjki, Bodzio i Pulpet nie do końca mnie przekonują. Rozumiem założenie, że mają być niedługie, jednak niektóre z nich wydają mi się pod koniec ciut urwane a z chęcią czytelnik poznałby ich ciąg dalszy. Jest jednak w tym wydaniu coś, co ja z całego serca momentalnie pokochałam. Są to ciekawe i zabawne ilustracje. Ich autor, Daniel de Latour, stworzył prace, na które patrzy się z ogromną przyjemnością i żałuje, że nie ma ich więcej. Cudowny pojazd Obcych stworzony z konewki czy wizerunek turysty z kosmosu, który utknął przy trzepaku, to zdecydowanie moje ulubione ilustracje. Nowe przygody Bodzia i Pulpeta myślę że przypadną do gustu młodym czytelnikom, ponieważ dają możliwość własnej interpretacji historii jak i jej dalszego rozbudowania. Na pewno docenią siłę przyjaźni jak i jej konsekwencje. Poruszane w tekście tematy są ogromnie aktualnie, potrzeba sprzątanie i nie zaśmiecania świata dotyczy każdego z nas, i warto tłumaczyć najmłodszym, że dbanie o własną planetę, jest tak samo ważne jak opieka klasowymi roślinami. Poprośmy najmłodszych aby role na chwilę się obróciły i teraz oni nam przeczytali tę historię. Ważne, by nie tylko ćwiczyli tę umiejętność lecz również zobaczyli, jak dużą przyjemność mogą sprawić tym swoim najbliższym.