Andrzej Meller to podróżnik,
dziennikarz, reportażysta, korespondent wojenny głównie związany
z „Tygodnikiem Powszechnym”. Autor książek „Miraż”, „Trzy
lata w Azji”,”Zenga zenga, czyli jak szczury zjadły króla
Afryka” tym razem zabiera czytelnika do Wietnamu, kraju pełnego
kontrastów, miejsca gdzie Wschód spotyka się z Zachodem. Razem ze
swoją dziewczyną szukali idealnego miejsca, gdzie mogliby jakiś
czas pomieszkać. Padło na wietnamskie Mui Ne ponieważ każde z
nich było tam wcześniej i wydawało się idealną miejscowością
na bezpiecznie zakotwiczenie na jakiś czas. Najgorętszy miesiąc w
Wietnamie to kwiecień, i właśnie wtedy autor rozpoczyna swoją
opowieść. Azjatyckie poranki zaczynają się zdecydowanie wcześniej
niż europejskie bo później upał jest całkowicie nie do
wytrzymania lub spada wielogodzinny deszcz. Tak naprawdę jednak
Sajgon nigdy nie śpi, zawsze w nim coś się dzieje, a ulice są
pełne ludzi. Sposób przekazywania przez autora informacji jest
bardzo prosty, używa potocznego języka, nie stara się niczego
ubarwiać ani negować. Czytelnik czuje się trochę jak w czasie
słuchania opowieści bajarza, mając jednak świadomość
prawdziwości jego historii. Dzięki temu bardzo szybko stajemy się
współuczestnikami ukazywanych zdarzeń i poznajemy nowe miejsca
przez pryzmat tego, co autor przedstawia swoimi słowami, często z
użyciem potocznych wyrazów. Muszę przyznać, że zabieg ten
sprawdza się w tutaj idealnie i podróż po Wietnamie, w ten sposób
przeżyta, dostarczy czytelnikowi mnóstwa wrażeń.
Andrzej Meller
pisze dowcipnie, starając się być biernym obserwatorem, lecz jego
komentarze są ogromnie trafne i pisane nieraz z lekką ironią.
Interesujące fotografie wspaniale ilustrują treść i są jej
świetnym uzupełnieniem. Nigdy nie planowałam podróży do
Wietnamu, jednak po tej lekturze moja ciekawość ogromnie wzrosła,
tym bardziej, że dowiedziałam się, że mnóstwo Polaków
mieszkających w Holandii taki właśnie kierunek na wypoczynek
wybiera. Na razie jednak musi mi wystarczyć takie literackie
spotkanie z ta obcą kulturą, monsunowym klimatem, fantastyczną
kuchnią, zarówno jasnymi jak i ciemnymi stronami jej zakątków,
interesującymi mieszkańcami.
„Czołem, nie ma hien” to reportaż
niesamowicie barwny, szczery i ogromnie szybki, ponieważ autor
podaje ogrom wiadomości w tempie lotu zwiadowczego F-14. Robi to
jednak w taki sposób, że czytelnik podróż tę przeżywa w stanie
idealnie nienaruszonym, bogatszy o mnóstwo doświadczeń. Myślę,
że to fantastyczna lektura na lato, zwłaszcza dla tych, którzy
najlepiej lubią go spędzać we własnym fotelu. Zdecydowanie
polecam !!
Anh Lee to jak to będzie -
„Przepraszam, gdzie jest ulica z zupą i prostytutkami?”
- Ależ to bardzo proste, anh
Andrzej: Pho, pho va pho o dau – bez zająknięcia wyjaśnia
nasz nauczyciel”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz