Uwielbiam niespodzianki. Co prawda może
się zdarzyć, że powodują one pewien zamęt życiowy, jednak ogólnie
uważam je za coś ogromnie pozytywnego. I tak właśnie było z
powieścią Marty Alicji Trzeciak "Dwadzieścia siedem snów".
Okazała się wspaniałym, pięknie opakowanym prezentem, którego
zawartość nie tylko mnie zaskoczyła lecz wprowadziła również w
pewne zdumienie. Szczerze to spodziewałam się, że będzie to lekka
powieść obyczajowa , w sam raz na wakacje, pozwalająca umilić mi
czas. Gdy rozpakowałam ją jednak ze wszystkich bibułek fabuły i
wstążeczek emocji, otrzymałam wspaniałą powieść
psychologiczną, w czasie czytania której często brakowało mi
tchu. A zaczyna się tak niewinnie, pisarka przyjeżdża na kwaterę
na wieś, w poszukiwaniu pomysłu na powieść. Już na samym wstępie
jednak jest już problem z przygotowanym dla niej pokojem. Pierwszy
zaanektowała nestorka rodu, w drugim siedzi Laura – najmłodsza z
kobiet tu mieszkających. Gospodyni zwana Szarą ma niemały kłopot, gdzie ulokować gościa. Pada na pokój, w którym podobno śpi się
znakomicie, jednak według Laury jest on w jakiś sposób nawiedzony.
Czy okaże się to prawdą ? Czy faktycznie miejsce to będzie pod
nadzorem tajemniczych sił, czy tylko jest to pewny zabieg autorski,
nazwijmy go dyplomatycznym? Na pozór fabuła powieści biegnie
dwutorowo, mamy tu historię, którą opowiada główna bohaterką ,
na którą tak naprawdę składają się obserwacje, jakże barwnego
środowiska w którym się znalazła, i fantastyczne sny. To one
zdecydowanie zdominowały fabułę i to one dodają niesamowitego
smaku tej powieści. Motyw snu w literaturze poruszany był
niejednokrotnie i jest na pewno jednym z ważniejszych. W tej
powieści mamy przenikanie rzeczywistości, historie teoretycznie
powstałe przez sen, staja się autentyczne i ciężko stwierdzić,
co jest jawą a co pewną mrzonką. Gdy w pewnym momencie staną się
całością i kompletną jednością, czytelnik ma ochotę prosić,
by ta tajemniczość i magia jeszcze się nie kończyła. Autorka
stworzyła fantastycznych bohaterów, tak prawdziwych, że wydaje się
jakby stali obok nas, i że obserwujemy ich życie nawet nie
podglądając przez okna, a stojąc bezpośrednio obok nich. Galeria
postaci jest tak różnorodna, że nie sposób przy nich się nudzić. Autorka między innymi porusza tematy braku akceptacji i
społecznych osądów, trudnych relacji nie tylko w rodzinie, miłości
tej oczekiwanej jak i tej zakazanej. Powieść napisana jest pięknym
językiem, a już fantastycznie przedstawiony jest wątek „sennej”
historii, który dosłownie porywa a cały jest alegorią do
rzeczywistości.
Ja osobiście pokochałam całym sercem
zarówno mądrą Szarą, błyskotliwą i zadziorną Laurę jak i
tajemniczą Milenę, której postać zdecydowanie dodawała fabule
pewnego smaku. Czytając powieść doświadczyłam tylu emocji, że
momentami wydawało mi się, że już może za dużo, może już
dość. Długo po przeczytaniu książki nie mogłam dojść do
siebie, pytania prosiły o odpowiedzi, a one nie chciały
przychodzić.
"Dwadzieścia siedem snów"
to taka zwykła opowieść, o codzienności, o rodzinie, o relacjach
panujących w małych miejscowościach, opuszczonych dzieciach i
ponętnych kobietach, o szamankach i zdobywcach, o godności i
poniżeniu, o tym, że nie ma ludzi jednakowych. Wyjątkowy w niej
jest klimat, który potrafi całkowicie zauroczyć, zawładnąć,
porwać. I znika nasza codzienność, a my przejeżdżając nasz
przystanek autobusowy marzymy, by ta niesamowita magia nas nie opuszczała.
Przeczytaj poprzednie książki Marty, są także rewelacyjne. Uwielbiam jej prozę!
OdpowiedzUsuń