Czekanie na kobietę, gdy ta
przygotowuje się w łazience do wspólnego wyjścia z domu,
denerwuje niejednego mężczyznę. Charakter doktora Figlona przeczy
jednak podstawowych normom, dlatego też, spokojnie leżąc, poddaje
się on kontemplacji chwili. Co prawda myśl o drinku co chwilkę
przerywa mu ten stan, ale jako człowiek zajmujący się metateorią,
ma nadzieję, że czas okaże się jednak dla niego łaskawy i jego
pragnienie zostanie spełnione. Zerkając ciągle w stronę łazienki,
zanurza się we wspomnieniach o osobie inspektora Franka von Graafa,
człowieka tak różnego od niego, a jednak ogromnie mu bliskiego.
Przypomina sobie pierwszą sprawę kryminalną, której nie dość że
pośrednio stał się świadkiem to też i wcielił się w rolę
detektywa. A wszystko to działo się w przepięknym Grand Hotelu w
Sopocie, gdzie został w dość nietypowy sposób, zaproszony jako
uczestnik konferencji, do wygłoszenia referatu na temat teorii
czasu. Okazuje się, że uczestnicy to miłośnicy zegarków i
wszystkiego co z odmierzaniem czasu związane. Hobbyści, zbieracze,
kolekcjonerzy tworzą ogromnie interesujący świat, w którym doktor
Figlon na początku poczuł się nieswojo. Wśród nich zdecydowanie
wyróżnia się nietypowy uczestnik – Ringelmann, który w jakże
ciekawy sposób przedstawia znaczenie zegarków dla hobbystów.
Posiada on tak interesującą osobowość, że doktor Figlon powoli
jest pod jego coraz to większym urokiem. Niestety Ringelmann zostaje
znaleziony przez niego, martwy w swoim pokoju. Mało tego potencjalni
sprawcy mają murowane alibi a do budynku nie miał prawa nikt inny
wejść. Rozpoczyna się śledztwo, które nie za bardzo chce się
ruszyć z miejsca, policja ma ogromny problem z wytypowaniem sprawcy.
Inspektor Frank van Graaf zaczyna się lekko miotać, co w jego
przypadku jest dość łagodnym określeniem. Doktor Figon postanawia
zaoferować mu swoją pomoc, nie przypuszczając, że aż tak zaważy
ta decyzja na jego prywatnym życiu.
Nieraz zastanawiałam się co decyduje,
że dany kryminał jest dobry. Po pierwsze na pewno ciekawa zagadka –
tu taką zdecydowanie mamy, interesujące prowadzenie śledztwa –
tu mamy dość klasyczne, lecz nie pozbawione intrygujących
elementów, ciekawe postacie – i myślę, że one w tej powieści
są jej głównym atutem. Mało, że mocno charakterne, ze wskazaniem
na indywidualizm to po prostu ogromnie sympatyczne. Dzięki temu
pewna momentami powolność fabuły nie przeszkadza, bo czytelnik
zaczyna zwracać uwagę na inne elementy powieści. Zarówno główny
bohater jak i osoba inspektora to swego rodzaju perełki, którym by
zabłysnęły w wieczornym świetle wystarczy dokładna uwaga
poznającego fabułę. Również kreacje postaci drugoplanowych są
ogromnie interesujące, mimo że czasem niekoniecznie powinno im się
sekundować. Za bardzo pozytywnymi bohaterami nie są , nie sposób
ich jednak nie polubić i mało że budzą ciekawość, to również
wprowadzają do powieści elementy humorystyczne. Adam Ubertowski,
już w poprzednich swoich utworach pokazał, że lubi by sprawa
kryminalna zmuszała do dedukcji, łączenia faktów i wydawała się
konstrukcyjnie prosta. Tu nie ma nadprzyrodzonych zdarzeń,
psychopatów i traumatycznych przeżyć, tu mamy czas weryfikujący
każde zdarzenie. I bardzo miło jest wrócić do pewnego,
klasycznego schematu w kryminale, ponieważ nie działa on tak
wstrząsająco na nasze nerwy, tylko zmusza nas po prostu do
myślenia. Ja oczywiście dedukcyjnie poległam, dlatego ode mnie
duży plus dla autora. Myślę, że wielu czytelników chętnie
sięgnie po jego najnowszą powieść bo czyta się ją z dużą
przyjemnością i na pewno uatrakcyjnić może niejeden wieczór.
Za mozliwość napisania recenzji dziękuję portalowi http://www.zbrodniawbibliotece.pl/
Ciekawa zagadka to podstawa. Będę mieć na uwadze ten kryminał.
OdpowiedzUsuń